Historia Budowy Nowego Kościoła w Brzykowie

Artykuły  zostały zaczerpnięte z http://sieradzkiewsie.blogspot.com/2013/05/brzykow.html, za zgodą autora bloga Pana Piotra Tameczki.

Dzięki zgromadzeniu sporej ilości  materiału, autor przedstawił historię budowy nowego Kościoła w Brzykowie,

na podstawie Przeglądu Katolickiego i Zorzy.

Poniższe artykuły pokazują obraz życia parafii.

 

Przegląd Katolicki r. 1872 nr 36

 

Korespondencja Przeglądu Katolickiego

Z dekanatu Łaskiego.

 

Bóg widocznie pomaga tym, którzy z wiarą w Opatrzność Jego biorą się chętnie do pracy, i czy to w zawodzie duchownym czy świeckim, do szczytnych celów dochodzi się najczęściej użyciem skromnych środków i przy pomocy zwyczajnych przymiotów i zdolności; pilność i wytrwałość wydają najlepsze skutki. W czasach obecnych, przyznajmy sami, niezbyt szczęśliwych ani w dostatki obfitych, czytamy w Przeglądzie, jak tu i owdzie gorliwi kapłani, przy współudziale pracowitego a pobożnego naszego ludu, stare odnawiają i upiększają, albo nowe nieraz wspaniałe lub skromne podług zasobów budują i poświęcają świątynie Pańskie. W dekanacie Łaskim, w osadzie Widawa, ks. kanonik Bukowski, miejscowy proboszcz, własnym kosztem wystawił ołtarz wielki, kazał go pięknie wyzłocić i odmalować, sprowadził do niego dwa nowe obrazy: św. Marcina, biskupa Turoneńskiego i Św. Felixa, a tym sposobem znakomicie przyozdobił swój kościółek parafjalny. Wyreperował także organ, a następnie ma zamiar ze składek dobrowolnych postawić ołtarz św. Anny, którego w tej świątyni brakuje. W Rostaszewie również świątynia skromna, wiejska, staraniem tamtejszego plebana odświeżyła się i jakby odmłodniała. W osadzie Szczerców dotąd jeszcze pracują nad kościołem parafjalnym, by go po pogorzeli do pierwszej doprowadzić świetności. Wspomniawszy powyższe miejscowości pobieżnie tylko, moim zamiarem jest głównie, donieść chrześcijańskiej publiczności i braciom duchownym, o nowo wybudowanym kościele parafijalnym we wsi Brzykowie, powiecie i dekanacie Łaskim.

Początek parafji i starego kościoła w Brzykowie jest niewiadomy, nie ma bowiem żadnego śladu w aktach kościelnych o jego erekcji; jeśli kiedy były jakowe dowody, świadczące o założeniu tej parafji, mogły zaginąć prawdopodobnie w czasie pogorzeli domu plebańskiego, jak świadczy podanie mieszkańców tutejszych. Znalazłem krótką tylko wzmiankę w akcie wizytowym tego kościoła z rozkazu Jaśnie Oświeconego księcia Jegomości Antoniego na Ostrowie Ostrowskiego, arcybiskupa Gnieźnieńskiego, prymasa królestwa, roku 1779 spisanym, w którym powiedziano, że kościół ten był konsekrowany przez JW. ks. Pstrokoniusza (Pstrokońskiego) biskupa Przemyskiego 1601 roku. Uposażenie plebana zaznaczono w opisie przez Jaśnie Oświeconego księcia Jegomości, ks. Jana de Łasko, arcybiskupa Gnieźnieńskiego, 1521 roku sporządzonym, stanowiły grunta łanami zwane, podług dzisiejszej miary około trzech włók wynoszące, jakoteż dziesięciny wytyczne z dworów i zsypy kmiotków. Tytuł tej świątyni, św. Jan Chrzciciel, a patronka św. Anna. Kościół wspomniony bardzo stary, jak się z dat powyższych okazuje, zębem czasu strawiony, przed osiemdziesięciu laty już był tak dalece zrujnowany, iż przez władze duchowne został zakwalifikowany do zapieczętowania, jakoż starzy ludzie w tej parafji powiadają, iż w rzeczy samej trzy razy był pieczętowany, a za staraniem miejscowych plebanów znowu otwierany. Przyszło wreszcie do tej ostateczności, iż ściany jego, by się nie zawaliły, rozebrano, drzewo spalono, a nabożeństwo publiczne przez pół prawie wieku odprawiać się musiało w małej tylko kapliczce św. Anny, pozostałej po starym kościele. Widać że ona późniejszą być musiała od samej świątyni, kiedy przez lat tyle służyła jeszcze parafji za miejsce wspólnego nabożeństwa w niedziele i święta. Smutno patrzeć, a jeszcze smutniej wypowiedzieć jak ta kapliczka wyglądała! Ściany jej pokrzywione, dach i okna podziurawione, wrota czyli brama, jak u lichej stodoły, przepuszczały każdy powiew wiatru, nabawiały kapłana odprawiającego mszą św. kłopotu, by wiatr nie zdmuchnął hostji poświęconej. Co gorsza, kaplica ta w czasie nabożeństwa kiedy wicher przypadł, strachem przejmowała wszystkich, by się nagle nie przewróciła i nienarobiła szkody; mieściła bowiem w sobie zaledwie czterdzieści osób, reszta pobożnych pod gołem niebem, na mrozie, deszczu i słotach słuchała nabożeństwa, albo najczęściej wcale nie chodziła do kościoła, lub też tułała się po obcych sąsiednich kościołach. W takim stanie parafja dłużej w żaden sposób pozostać nie mogła, sama więc konieczna potrzeba zmusiła ś. p. ks. Kazimierza Janego, proboszcza w owym czasie Brzykowa, tudzież dziedzica dóbr Brzyków, Wrońska i Rychłocice, jako też dozór kościoła i wszystkich parafjan, iż rozpoczęto starania około nowego kościoła. Po przeprowadzeniu zatem wszelkich formalności pod tym względem koniecznych, przystąpiono do założenia węgielnego kamienia w miesiącu maju 1860 roku. Ks. Michał Jarnicki proboszcz burzeniński, a dziekan szadkoski, dzisiaj zaś sieradzki, w przytomności wielu kapłanów i licznie zgromadzonego ludu dopełnił tej świętej ceremonji. Fundusz na nowy kościół był wyanszlagowany rs. 2,821 kop. 67, którą to summę obywatele i włościanie parafji obowiązani byli złożyć na zapłacenie majstrów; materjały zaś, jako to drzewo, cegłę i wapno zobowiązał się dostarczyć dziedzic i kollator p. Trepka. Jakoż w przeciągu roku stanęły mury, dano wiązania i belki, lecz niestety! dalszą fabrykę przerwały nieszczęśliwe wypadki; zdawało się nawet, że i te mury, jakoteż wiązania i belki bez dachu z czasem zgniją i bez użytku zmarnieją, a Brzyków kościoła mieć nie będzie. W skutek zupełnego spustoszenia tego probostwa; nie było kościoła, i po dawnemu w lichej kaplicy nabożeństwo się odprawiało; nie było dla księdza domu mieszkalnego, gdyż plebanja zawaleniem groziła. Proboszcz tamtejszy ks. Szulczeski uprosił władzę duchowną, iż go przeniosła do Sędziejowic, a do Brzykowa na administratora przeznaczyła zakonnika Paulina, ks. Gerarda Süssmilch. Po przybyciu swojem do miejsca przeznaczenia w 1869 r. ów zakonnik mieszkać musiał parę tygodni w stodole, następnie przeniósł się do szpitala, gdzie rok cały w nędznej mieścił się z matką i siostrą chałupie. Energiczny ten kapłan w przeciągu roku z pomocą parafjan

wystawił dom mieszkalny, czyli plebanją, nie tak ładny i trwały jakby należało, pośpiech i źli rzemieślnicy przeszkodzili temu, jednakże dosyć wygodnie mieszkać w nim można. Po ukończeniu plebanji wziął się natychmiast do fabryki kościoła. Gorliwe nauki i wykazywanie koniecznej potrzeby wykończenia rozpoczętego dzieła, skłoniły parafjan do składek dobrowolnych na zapłatę robotników i majstrów. Z gorliwości dla chwały Pana Boga, sam on nieraz chodził po wsiach ostiatim, prosząc, zaklinając, już to o składki pieniężne, już o ręczną pomoc w tej pracy. Nieraz spotkała go i nieprzyjemność, powiedziano mu bowiem ze złością w pewnym domu: „nie było tu jeszcze takiego księdza, coby się tak włóczył po chałupach jak jegomość” dla chwały bożej zniósł on to przecież cierpliwie. Powoli, wytrwale i statecznie, przy bardzo małych funduszach, pokrył gontem kościół, wewnątrz kazał go otynkować i wybielić, front musiał wymurować gdyż go nie było, dał sufit z desek, okna nowe wprawił i oszklił; w bieżącym zaś roku uzupełnił resztę, t. j. dał podłogę z desek, zrobiono chór dla organów, których dotąd nie było, urządzono ambonę, wyszykowano zakrystję; przeniesiony z kaplicy ołtarz, stary wprawdzie, ale rozszerzony, wyreperowany i na nowo odmalowany, dosyć nieźle wygląda. Tak więc wytrwałością i pracą dokonawszy najpożądańszego dla parafji dzieła, udał się do JW. Administratora djecezji Kujawsko-Kaliskiej z prośbą, aby raczył zjechać i kościół takowy pobenedykować. Nie mieliśmy szczęścia oglądać naszego dostojnego zwierzchnika; dopełnienie tej ceremonji polecił ks. Maciejowi Ochędalskiemu, dziekanowi łaskiemu. Ponieważ dnia 26 lipca przypada uroczystość św. Anny, patronki, z odpustem w tej parafji, przeto ten dzień najstosowniej obrano na poświęcenie nowego kościoła; zjechał więc do Brzykowa szanowny ks. dziekan, i o godzinie 10 w assystencji 15 kapłanów z sąsiednich parafji przybyłych, w przytomności licznie zgromadzonego ludu dopełnił podług rytuału benedykcji, po skończeniu której udał się processjonalnie do starej kaplicy po Sanctissimum. Tu do ludu przemówił krótką religijną naukę ks. Olympiusz Olkowski, bernardyn z Widawy, następnie rozpoczął się uroczysty pochód z Najświętszym Sakramentem, drogą drzewami tymczasowo wysadzoną troje staj długą, ze śpiewem całej publiczności temu uroczystemu aktowi przytomnej: U drzwi Twoich stoję Panie. Sanctissimum po skończonej processji w nowym kościele na ołtarzu złożono, i naraz rozpoczęła się summa z assystą, w czasie której po Credo, ks. Pniewski Poncjan Bernardyn, wygłosił kazanie stosowne do okoliczności, z przemówieniem o składkę na wykończenie zupełne tego domu bożego.

Miło było patrzeć na poczciwy nasz lud, rozrzewniony z radości i szczęścia, na widok nowego przybytku bożego, na który od tylu lat, jeszcze ich ojcowie z utęsknieniem oczekiwali. Przy tak wielkim upale kapłani niezmordowanie pracowali, słuchając spowiedzi licznych penitentów; kilkuset pobożnych zasilało się Najświętszem Ciałem i Krwią Zbawiciela Chrystusa Pana,

a nawet po odpuście jeszcze przez dwa dni następne, bardzo wielu pobożnych przyszło do spowiedzi, którym zadosyć się stało za posługą trzech kapłanów ze zgromadzenia widawskiego Bernardynów. Z pociechą naszego serca patrzyliśmy, jak kilkudziesięciu chłopków przyszło do proboszcza, ofiarując swoje usługi i mienie, aby tylko kościół mógł być wykończonym zupełnie; jakoż jeden z nich, nazwiskiem Wilczek z Siemiechowa, złożył rs. 30 na organ, inni mniejszą ilość chętnie składali. Bo chociaż nabożeństwo wprowadzone do nowej świątyni, wiele tam rzeczy brakuje jeszcze, a mianowicie nie ma organu, nie ma chrzcielnicy, nie ma ławek, nie ma konfessjonałów; zdałyby się także dwa boczne ołtarze, apparaty kościelne są bardzo liche, kościół jeszcze nieoparkaniony. Wszystko to potrzebuje wiele pracy i nakładu, ale spodziewamy się, że szanowny ks. Gerard Süssmilch, swoją pilnością, pracą i w niej wytrwałością temu wszystkiemu sprostać potrafi. Bóg niechaj go wspiera!

Państwu Trepkom dziedzicom dóbr Brzykowa, Wrońska i Rychłocice, składamy publiczne podziękowanie za materjały na kościół, od początku do końca chętnie udzielane.

Jest w parafji wielu zacnych i poczciwych kmiotków, którzy nie słuchając poduszczeń ludzi złej wiary, zepsutych i obałamuconych, nietylko chętnie i to najpierwsi ofiarowali dobrowolną składkę, ale jeszcze własną pracą przy fabryce byli zbudowaniem dla drugich. Oby wielu wstępowało w ich ślady, a kościół w Brzykowie jakkolwiek pod względem struktury, w kształcie czworoboku podłużnego, z oknami szeroko półokrągłemi, wygląda literalnie na owczarnię, wykończony jednak i zaopatrzony we wszelkie potrzeby może być bardzo wygodnym dla owieczek Chrystusowych. Niechaj wszyscy dobrze myślący, tak duchowni jako i świeccy, gorliwość, pracę i poświęcenie się dla chwały Boga i dobra swych braci, przeciwstawią materjalizmowi, chciwości i rozpuście, tym obrzydłym wadom obecnego czasu; niechaj silna wiara w pomoc Boga wszystkich ożywi i wzmocni w tej pracy, a wtedy spodziewać się możemy, iż położenie i całe życie nasze inną przybierze postać.

Ks. Poncjan Pniewski Bernardyn.


Zorza r. 1872 nr 39

 

Kościół w Brzykowie.

Nie było zapewne i niema, nie tylko w całym Dekanacie Łaskim, ale i całej Dyecezji Kujawsko-Kaliskiéj, tak nędznego przybytku Pana Zastępów, jak był we wsi Brzykowie, w tejże dyecezji i dekanacie położonej.

Przeszło przez lat pięćdziesiąt, odprawiać się musiała służba Boża, w lichej kapliczce z resztek starego kościoła pozostającej. — Kapliczka ta pokrzywiona, szczupła bo zaledwie czterdzieści osób w sobie mieścić mogąca, starczyła przez tak wiele lat parafji, liczącej przeszło dwa tysiące ludności. — Wiatr świszczał przez wszystkie szpary i okna źle opatrzone, zwiewał obrus z ołtarza, i pokrycie kielicha; nieraz byliśmy w wielkiéj obawie, czy na nasze głowy nie zwali się dziurawy dach kapliczny. Kościół starodawny, jaki tu stał pod wezwaniem św. Anny, do której lud czuje wielkie nabożeństwo, z upływem czasu niszczał, aż nareszcie rozebrano go i została zeń tylko na piasczystem wzgórzu cmentarnem owa niewielka kapliczka Św. Anny. Nie tylko zniszczał sam kościół, ale z nim razem zniszczały pod dziurawym dachem, sprzęty kościelne, apparata, organy, ołtarze, tak, że dziś wszystko prawie nowe wprowadzać potrzeba. Daleką ode mnie jest ta myśl, przypisywania niedbalstwa zarządcom parafji Brzykowskiéj, ale doprawdy, to rzecz niepojęta, jak można było dopuścić do takiego zniszczenia domu Bożego!...

W roku 1857, proboszcz Brzykowa, ksiądz Kazimierz Jany, wyjednał pozwolenie Rządu gubernialnego warszawkiego na zbieranie składek i postarawszy się o wyanszlagowanie funduszu w liczbie rs. 2,821 kop. 75, którą to summę, mieszkańcy parafji Brzyków, obowiązani byli złożyć, przystąpił do założenia węgielnego kamienia na mający budować się kościół opodal od resztek starej świątyni.

Lecz nie księdzu Jany było sądzone, dokończenie zaczętego dzieła, umarł w 1863 roku i budowa kościoła z powodu smutnych wypadków krajowych przerwaną została. W tym to czasie parafija Brzykowska pozostawała bez kapłana, bez kościoła, bez świętej Ofiary, tylko kapłani z pobliskiego klasztoru OO. Bernardynów w Widawie, obsługiwali czasami osieroconą parafiję, wyprowadzone już mury nowego kościoła marniały na słońcu i słocie.

W roku 1869 przeznaczono na administratora tutejszej parafji ks. Gerarda Süssmilch, ze zgromadzenia OO. Paulinów w Częstochowie; i ten dokończył, co rozpoczął jego poprzednik ks. Jany. Lecz łatwo to napisać: dokończył—ale co przejść musiał, zanim cierpliwie grosz do grosza zebrał, to Bogu tylko wiadomo i On nagrodzi trudy tego zacnego kapłana. Jednem słowem, ksiądz Gerard Süssmilch, przez swą pracę i troskliwy zachód, około wystawienia kościoła w Brzykowie,—jest po Bogu prawdziwym fundatorem świeżo wykończonej świątyni, bo nie tylko pracę swoję weń włożył, ale grosz zaoszczędzony ze szczupłych funduszów, i niejednokrotnie różnego rodzaju nieprzyjemności przenieść musiał. Nie tutaj miejsce przypominać je szczegółowo; takie ujemne strony natury ludzkiej lepiej pokryć milczeniem. —I tak jednego razu, gdy wyszedł na obchód parafji z prośbą o składkę i pomoc, jedna z gospodyń tak przywitała proboszcza, wchodzącego do jéj mieszkania: „O! dla Boga! jeszcze też tu takiego jegomości niebyło, by po chałupach jak jaki kwestarz chodził?” i prawdę powiedziała:— był on kwestarzem, bo grosz każdy prośbą i przekładaniem wyżebrał prawie.

Z pomocą proboszczowi pośpieszyli ludzie dobrej woli, z których tu kilku wymienię. Najpierw, kowal Wełna wykonał darmo wszystkie roboty kowalskie i ślusarskie, jakich było potrzeba, potem Mikołaj Siuta, Antoni Warzęcha, Franciszek Malarczyk, Szymon Zygmund, Jan Kozioł, Góra, bezpłatnie, jako pilarze i cieśle przy budującym kościele pracowali. Gospodarz nazwiskiem Witoszek, ze wsi Siemiechów, ofiarował 30 rs. na organy, inny znów gospodarz podjął się, odbywać wszystkie potrzebne przesyłki przy kościele, czy to furmanką, czyli też pieszo; oprócz tego kolejno, ze wszystkich wiosek parafji, szli codzień do roboty przy kościele bez nakazu, li tylko na głos swojego proboszcza. Kollator pan Trepka z Rychłocic, udzielił materjałów, drzewa, cegły, wapna i tak wspólną pracą stanął kościół w Brzykowie ubożuchny, prosty budową lecz wystarczający najzupełniej na potrzeby parafji, która tak długo bez kościoła obywać się musiała. Zbudowany on jest w czworobok z cegły, mała wieżyczka mieści w sobie sygnaturkę, na frontonie kościoła umieszczono statuę Matki Najświęszéj, sześć okien półokrągłych, symbolicznie przypomina owczarnię Chrystusową, a kolorowe szyby gdzieniegdzie umieszczone, miłe dla oka sprawują wrażenie. Wewnątrz tylko jeden wielki ołtarz, z resztek ołtarza kaplicznego postawiony, odpokostowany świeżo; nieźle to jakoś wygląda, ambona, chór, lecz bez organu, na który dopiero składki się zbierają, i oto wszystko—a wiele jeszcze, bardzo wiele rzeczy brakuje.

Dnia 26 lipca, jako w dzień odpustu świętej Anny, odbyło się poświęcenie nowego kościoła.

Rzewny to był bardzo widok; blisko do tysiąca zebranego ludu otoczyło pochyloną wiekiem kaplicę, z której przeniesiono Najświętszy Sakrament: bo odpust Św. Anny licznie tu uczęszczany bywa, a uroczystość poświęcenia powiększyła zebranie. Piaszczysta wydma, na której kaplica stoi, to dawny cmentarz; a każdy podmuch wiatru, wydobywa na wierzch zbielałe kości minionych pokoleń, które się tu na wieczny spoczynek układły;—zgromadzony więc lud deptał prochy swoich współbraci.— Kilkunastu kapłanów, postępowało przed Najświętszym Sakramentem, dziewczęta w bieli, usypywały drogę kwiatami, a pieśń:,, U drzwi Twoich stoję Panie,” z poważnym dźwiękiem dzwonów płynęła daleko ku niebu. Kilkaset kommunikujących naliczyć można było, a wielu jeszcze na sobotę i niedzielę pozostało, księża bowiem nie mogli dla natłoku, dopełnić w dzień odpustowy, obowiązku spowiedzi. W czasie summy przemawiał najlepszy kaznodzieja z okolicy, ksiądz Poncjan Pniewski, ze zgromadzenia OO. Berardynów w Widawie i korzystając ze sposobności, przypomniał parafijanom, że jeszcze wiele pozostaje do zrobienia w nowym kościele; przemowa odniosła skutek dobry, bo po kazaniu liczne posypały się groszaki na tackę kwestującego kapłana.

Lud tutaj nie zły wcale, przynajmniej nie gorszy od ludu w innych miejscowościach kraju; z uwłaszczeniem podniosła się i pracowitość ludu, a za nią idąca zamożność, i ani pijaństwo, ni kłótnie, nie są tu tak powszechne, by je jako rażące przykłady zaznaczać potrzeba było. — Nawet loterje jarmarczne, które od niewielu lat tak zawracają głowę naszemu ludkowi, tutaj wcale go nie kuszą.

Szkółek co prawda, nie ma w całej parafji—szkoda — bo na cóż się zdadzą pisma i usiłowania pojedynczych osób, gdy ogół ludu ciemnym pozostanie? Znajduje się jednak i tutaj dosyć tak nazwanych piśmiennych, czytają oni chętnie i czasami nie zła książka wpadnie im w rękę. — „Ale nie od razu Kraków zbudowano.”

 

Stanisława.

 

Przegląd Katolicki r. 1874 nr 43

 

Korespondencja Przeglądu Katolickiego.

Z Dekanatu Łaskiego.


Przed dwoma laty, bo w r. 1872 za pośrednictwem Przeglądu Katolickiego, jedynego u nas perjodycznego pisma treści religijnej, doniosłem szanownym kapłanom, jakoteż pobożnej chrześcijańskiej publiczności, o nowo wybudowanym i poświęconym kościele parafjalnym w Brzykowie, nadmieniając jednocześnie o jego niedostatku, ubóstwie i potrzebach. Nabożeństwo wprowadzono pomiędzy nagie mury, jeden tylko ołtarz był naprędce urządzony; pod nowy dach wprawdzie, lecz niestety! brakowało tu wszystkiego, czego do służby Bożej potrzeba; dzisiaj więc, jakby uzupełniając poprzednią korespondencję, z prawdziwą przyjemnością donieść mogę iż staraniem i gorliwością ks. Sismilcha, administratora brzykowskiej parafii, potrzeby te należycie zostały zaspokojone. Sprawiono nową chrzcielnicę z nowym kociołkiem miedzianym, prostą wprawdzie co do swej struktury, ale odpowiadającą zupełnie przeznaczeniu swemu. Wprowadzono ławki nowe, pomalowane kolorem palisandrowym, i ustawiono rzędami po pięć z jednej i drugiej strony świątyni dla wygody publicznej, a zwłaszcza dla chorych i starców; obywatele zaś własnym kosztem ustawili ławki bliżej wielkiego ołtarza dla siebie i swoich rodzin. Apparata i bielizna kościelna tak były zaniedbane, opuszczone i potargane, iż doprawdy nie było w co ubrać się księdzu dla odprawienia nabożeństwa. Pewna więc pracowita i pobożna panna, dając piękny przykład osobom płci swojej, stare apparata poprzerabiała, nowych parę ornatów i kapę zrobiła, jakoteż bieliznę pięknie odświeżyła, przyrobiwszy parę alb nowych i korporałów kilka.

Dzięki jej za to! niechby nasze panie, zwłaszcza te, co mają bez starania i zachodów chleb powszedni zapewniony, zechciały w ślad jej wstępować, pamiętając, że kto w Bogu i dla Boga pracuje, ten czynem się modli : a uniknęłyby próżnowania, które jest matką wielu grzechów, mniej byłyby próżnemi, a pod cieniem skromności niewieściej, zjednałyby sobie boskie błogosławieństwo! Tak więc w Brzykowie teraz, chociaż ubogo, ale schludnie, czyściutko i przyzwoicie ubrany kapłan, odprawia codziennie służbę Bożą. Wystarał się także ks. Sismilch o sześć lichtarzy i takiż krzyż na ołtarz świętej Anny: jest to dar zgromadzenia Warszawskich kowali. Jest tu i mszał nowy i dywan piękny od kollatorki, którym w dni uroczyste i niedziele pokrywają się stopnie ołtarza — i stacje Męki Pańskiej zawieszone wewnątrz kościoła, a ludek pobożny rozmyślaniem jej w czasie wielkiego postu czci przykładnie swego Zbawcę; i baldachim nowy—i piękny krzyż złocony, w czasie processji przewodniczący ludowi—i wreszcie śliczny katafalek czarny, ku ostatniej posłudze zmarłym w Panu służący. Najznakomitszym jednakże nabytkiem tegorocznym jest organ pięciogłosowy z fabryki zaszczytnie znanego w kraju pana Szymańskiego, który kredytem i przystępną ceną nabycie onego ułatwił.

Harmonijne tony organu nie są nowością w Kościele powszechnym, a zwłaszcza Zachodnim. Muzyka przy obrzędach religijnych używaną była u ludów nawet przedchrześcijańskich. Już Dawid król przygrywał na harfie, ilekroć z Syońskiego zamku w uroczystych pochodach, przy obnoszeniu przybytku Pańskiego śpiewa! chwałę Bogu. W późniejszych wiekach kapłani pogańskich ludów cześć bogom swoim przy muzyce śpiewali.

I Kościół też katolicki wcześnie bardzo w świątyniach swoich zaprowadził muzykę. Jak tylko ustały okrutne prześladowania tyranów, gdy po ciężkich klęskach nastała wolność czczenia publicznie Boga prawdziwego, zaraz też w publicznym nabożeństwa obrzędzie i organ wprowadzono w użycie. Jedni utrzymują iż organu poczęto używać z rozkazu świętego Damazego, który został Papieżem 15 września 367 roku, inni zaś twierdzą, iż ten król instrumentów zabrzmiał swym potężnym głosem pierwszy raz za czasów św. Witaljana Papieża, około r. 660. Bądź co bądź, organ jest bardzo starym instrumentem w Kościele Rzymskim; ale w świątyni brzykowskiej prawdziwą nazwać się może nowością; najstarsi bowiem, bo 80-cio letni ludzie, gdy ich się pytałem, niepamiętają organu w tej parafji; być może, iż go tu nigdy nie było, nie ma bowiem najmniejszego śladu w aktach. To też w odpustową uroczystość św. Anny, patronki kościoła brzykowskiego, wśród publicznego nabożeństwa, któremu ksiądz kanonik Bukowski z Widawy, jako celebrans przewodniczył; gdy zabrzmiał hucznie po raz pierwszy głos organu nowego, drgnęły wszystkich serca, a w oczach wielu gorąca łza zabłysła.

Otóż tyle już zrobił ksiądz Sismilch w Brzykowie; wszystkie zabudowania plebańskie począwszy od plebanji i zabudowań gospodarskich aż do kościoła i jego umeblowania, w przeciągu lat czterech swojem staraniem odbudował i uporządkował; a mamy nadzieję że i resztę uskuteczni wkrótce; materjały bowiem na oparkanienie kościoła, jakoteż. cmentarza grzebalnego już są przygotowane, w następnym roku rozpocznie się fabryka. Dzwonnicę także należałoby przenieść ze starego miejsca na cmentarz nowego kościoła, gdyż ładniej i wygodniej dzwonom przy samym kościele, a wreszcie spruchniała podparta dzwonnica grozi upadkiem i dzwonów potłuczeniem. Ks. P. P.

 

Zorza r. 1876 nr 50

 

KLĄTEWNICA.

Głośno brzmiały dzwony kościoła w Brzykowie, wzywając na nabożeństwo odpustowe; był to bowiem dzień Świętej Anny, dzień podwójnie uroczysty dla parafijan Brzykowskich, najpierw jako dzień święta ich Patronki, której obraz starożytny, srebrną sukienką przybrany, umieszczony jest w wielkim ołtarzu, potem jako rocznica poświęcenia kościoła, przed rokiem dopełnionego. W taki dzień uroczysty, już to tam nikt w domu nie pozostał, chyba chorzy, przykuci boleścią do łóżka, bo nawet małe dzieci, przy piersi, matki zabrały z sobą do kościoła. Ruch świąteczny panował w całéj parafii. Jedno tylko mieszkanie w Brzykowie nie miało wcale świątecznego pozoru: jakieś szmaty wisiały na płocie, zanieczyszczone garnki, i wanienka walały się u proga, na którym stała kobieta w czepku na bok przekręconym, rozczochrana i brudna. Przechodzące mimo jéj chaty wystrojone sąsiadki, witały ją Bożem pozdrowieniem, a jedna zapytała stojącą w progu:

— A nie pójdziecie to do kościoła, Walentowa?

— A żeby się to miał człek w co ogarnąć! odparła zagadniona i wybuchnęła ciężką klątwą, któréj przez poszanowanie tego pisma i jego czytelników, nie przytoczę tutaj — mój tam już jest od rana, a djabli gospodarstwo biorą.

— O! Walentowa, nie mówcie na przeciw Panu Bogu, przecieżeście nie biedni, nie przeklinajcie tak po próżnicy.

Na te słowa, Walentowa wyrzuciła tyle klątew i brzydkich wyrazów, że przestraszone kobiety odskoczyły od niéj, jak od złego ducha, śpiesząc do kościoła, a za niemi jak łoskot młyński, huczała gniewna mowa rozzłoszczonej kobiety.

— A cóż to, Walentowo, już swoje nabożeństwo rozpoczynacie, ludowina się modli przed kościołem do Swiętéj Anny, a wy tu jakąś litaniję odprawiacie, ale chyba nie do wszystkich Świętych tylko..... Tak zaczepił żartobliwie klątewnicę przechodzący parobczak.

— A tobie co do mego nabożeństwa?— patrzajcie go! a patrzaj ty swego nosa nie mnie!..chyba że cię.....

Parobczak rozśmiał się z pogrożek, nasunął czapkę na bok i poszedł daléj w swoję drogę.

Jakie to życie prowadził mąż z taką kobietą, nie trudno się domyślić; hałas, klątwy, od rana do wieczora, do tego nieporządek i nie ład w domu i co za tem idzie, niedostatek, chociaż gospodarstwo Walentego było jedno z większych we wsi.

Walenty rzadko w domu przesiadywał, wypędzały go krzyki żony, bo sam był bardzo spokojnego charakteru. Walentowa klęła, hałasowała, pieniła się ze złości, kłóciła się z sąsiadkami; Walenty wtedy żegnał się krzyżem Pańskim, wychodził w pole do roboty, lub z cepem do stodoły. Dzieci rosły w zaniedbaniu i brudzie, do tego jeszcze przyuczone złym przykładem matki, nie znały, co to kościół, pacierz, katechizm; lecz umiały za to doskonale kląć i kłócić się z sobą.

Czasami Walenty starał się opamiętać żonę przekładaniem rozsądnem, że gospodarstwo upada, że Bóg nie błogosławi, bo z każdym rokiem coraz to zmniejsza się urodzaj na ich roli; Walentowa wtedy wybuchała gniewem, a Walenty brał czapkę i uciekał z izby.

Najzwyczajniejszą jéj klątwą były: najjaśniejsze pioruny i cholera; skóra cierpła na człowieku, gdy Walentowa zaczęła wzywać tych klęsk na głowę męża, dzieci i sąsiadów. Czem kto wojuje, od tego téż i ginie. Walentowa tak przeklinała długo i wzywała piorunów na głowę swoich bliźnich, aż go wreszcie ściągnęła na głowę swoję; wzywała cholery i ta klęska jéj dom nawiedziła.

Jednego dnia Walentowa stała na podwórku, i kłóciła się z sąsiadką przeklinając piorunami i krzycząc tak, że nie słyszała grzmotu huczącego w czarnej chmurze, która przeciągała właśnie nad jéj mieszkaniem. Właśnie kiedy najmocniej klęła i wykrzykiwała, piorun uderzył w drzewo obok stojące i rozdarł je na dwoje do saméj ziemi; a Walentowa padła martwa na ziemię. Bóg chciał pogrozić gniewem swym zapamiętałej kobiecie: ni burzy, ni grzmotu więcéj nie było, chmura przeszła bokiem. Ogłuszoną kobietę otrzeźwiono wkrótce; lecz nie dosyś na tem, tego samego jeszcze dnia najstarsza córka Walentowéj zachorowała na cholerę. Nic nie pomogły starania, dziewczę umarło po kilkogodzinnem cierpieniu, a nad jéj ciałem matka łamała ręce i rwała sobie włosy z rozpaczy, lecz już nie bluźniła. I na cholerę także nikt we wsi nie umarł, widoczny tu był palec Boży dopust na ukaranie klątewnicy.

Już ona teraz nie przeklina, bo jéj jeszcze huczy w uszach huk piorunu, i do kościoła nawykła chodzić, odkąd tam ciało zmarłego dziecka zaprowadziła; a w domu z opamiętaniem się gospodyni zapanował większy ład i porządek, i Walenty już nie uciekał z domu błogosławiąc sprawiedliwą dłoń karzącego Boga. *)

Stanisława O.

 

*) Opowieść niniejsza przywodzi nam na myśl szkaradne, obrażające uszy klątwy, wymysły, jakie się rozwielmożniły i w Warszawie tak pomiędzy ludźmi pracującymi ciężko, dorożkarzami, tragażami, przewoźnikami na Wiśle, jak i między rzemieślnikami. Silenie się na pomstujące wy-

 

razy i przeklinania swojskie i obce tak obrzydliwe, zdzierają z człowieka przymioty, które go od bydląt różnią.

 

(Red.).